Z dr Tomaszem Łabuszewskim, Naczelnikiem oddziałowego Biura Edukacji IPN-Warszawa i pomysłodawcą wystawy „Rzeczpospolita utracona” rozmawia Elżbieta Sobolewska.
W jaki sposób dojrzewał pan do realizacji tego projektu?
– Było szereg różnych impulsów na rzecz realizacji projektu „Rzeczpospolita utracona”. Jednym z nich były losy mojej rodziny, od kilku pokoleń mieszkającej w Warszawie. W mieście, z którego do dzisiaj pozostała właściwie tylko „skorupa”, w którym brakuje duszy. Są nowe – stare dzielnice, nowi mieszkańcy, których stopień identyfikacji z historią tego miasta jest niewielki. Być może wokół takich miejsc – idei, jak Muzeum Powstania Warszawskiego odbuduje się poczucie dumy z racji bycia mieszkańcem stolicy, ale do tego droga jest jeszcze bardzo daleka. To doświadczenie i przyglądanie się jak wygląda percepcja rocznic związanych z historią tego miasta przez jego mieszkańców, rodziły potrzebę stworzenia tej wystawy. Innym powodem był widok niemieckich cmentarzy, których niestety wiele widziałem na Mazurach. Które zostały potraktowane przez napływową ludność polską, przy akceptacji władz komunistycznych, w sposób urągający jakimkolwiek standardom. I nie stanowi wytłumaczenia fakt, że ludzie ci mieli prawo, z racji swoich doświadczeń okupacyjnych, zbrodni niemieckich, do rewanżu. Cmentarze te były celowo niszczone przez organizowanie na ich terenie np. śmietnisk. To się działo jeszcze parę lat temu. Trzeci czynnik, który zrodził potrzebę tej wystawy, to widok dworów polskich i tego, jak zostały one potraktowane głównie przez władze komunistyczne. Ziemianie w swojej masie byli zwłaszcza na prowincji „czynnikiem” kulturotwórczym i ich brak spowodował, że niejednokrotnie do dziś mamy na prowincji trudności z uformowaniem czegoś, co nazywamy warstwą oświeconą – intelektualną. Poza tym większość siedzib ziemiańskich miała charakter siedlisk wielopokoleniowych, w których gromadzono dorobek uzyskiwany przez stulecia. Stanowiły one po prostu część historii Polski, historii danego regionu. A co mamy w zamian? Popatrzmy na wartość zastępczą tego, co straciliśmy. Czy biblioteka gminna lub budynek straży pożarnej zastępują coś takiego? Moim zdaniem, nie. To są straty wielowymiarowe. Wbrew temu, co się dzisiaj usiłuje lansować, podstawową częścią składową polskiej tradycji jest tradycja niepodległościowa i w tej tradycji, ziemiaństwo miało rolę wiodącą, zwłaszcza w XIX i XX wieku.
„Rzeczpospolita utracona” to efekt nie tylko II wojny światowej. Pańska koncepcja sięga dalej. Dlaczego?
– Ponieważ wojna jest pierwszym tragicznym wstrząsem, jakiego doznało to społeczeństwo, to państwo. Wstrząsem w trzech wymiarach: społecznym, materialnym i duchowym, który po zakończeniu wojny nie zaczął być leczony. Nastąpiła kontynuacja pewnych zjawisk, które były tożsame – oczywiście nie co do skali – z okresem wojny. Straty osobowe dotyczyły tej samej grupy społecznej, która była obiektem eksterminacji ze strony Niemców i Sowietów. Nadal dotyczyły grupy, najbardziej zaangażowanej w działalność niepodległościową, która była planowo niszczona. Następowało to przez kilka kolejnych powojennych lat. Niemcy zabili, represjonowali ok. 80 tys. żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego. Pierwsze 10-lecie rządów komunistycznych to według dostępnych danych 5 tys. ludzi skazanych na karę śmierci; 21 tys. zmarłych, zamęczonych w więzieniach, z których tylko pewien, niewielki procent stanowili przestępcy kryminalni, ale większość tych ofiar – to więźniowie polityczni; i liczba osób zamordowanych w trakcie pacyfikacji w terenie, którą szacujemy na ok. 30 tys. ludzi. Okazuje się, że jeśli chodzi o grupę ludzi czynnie zaangażowanych w działalność niepodległościową, straty poniesione wskutek niemieckiej okupacji i w pierwszym 10-leciu rządów komunistycznych są prawie równoważne. Oczywiście, że rola i znaczenie dla sprawy polskiej gen. Stefana Roweckiego „Grota” jest nieporównywalna z rolą partyzanta zastrzelonego przez bezpiekę na początku lat 50. na Podlasiu, czy Mazowszu, ale dla społeczności lokalnych świadectwo tego ostatniego odgrywało taką samą rolę, jak księdza Stanisława Brzóski w 1865 r. Świadczyło o stale tlącym się oporze. Straty omawiane na tej wystawie w trzech płaszczyznach, w każdej z nich postępowały dalej. Doświadczenie wojny i represji niemieckich i sowieckich; propaganda komunistyczna; załamanie relacji międzyludzkich, poderwanie pojęcia własności spowodowało, że moralność tego społeczeństwa dotknęła erozja, która moim zdaniem, trwa do dzisiaj. Wynika ona, między innymi z braku zdolności, bądź też chęci nas samych do refleksji, ponieważ zmuszałaby nas do stawiania sobie samym pytań, co do naszej postawy wobec tych wszystkich zjawisk. Psychologicznie jest to więc sytuacja prosta i czytelna. Wyrzucamy z pamięci zdarzenia, które rodzą problemy.
Czy ów stan rzeczy podlega jednak analizie?
– Nie. I ta wystawa wynikła również z potrzeby zajęcia stanowiska wobec braku przez 21 lat stworzenia jednolitego kanonu tego, co zdarzyło się w Polsce po 1945 r. Toczy się przedziwna dyskusja, miejscami kompletnie nielogiczna, wybiórcza i fałszująca ten obraz. Kilka lat temu, kiedy obchodzono rocznicę pierwszych półwolnych wyborów, była mowa o tym, że w 1989 r. Polska odzyskała niepodległość. Skoro odzyskała, to kiedyś ją straciła. Jaka była tutaj rola komunistów? Czy można ich określić, jako zdrajców, czy jako „reprezentantów pewnej grupy społeczeństwa, które miało inny pomysł na Polskę”. W związku z tym, że nie odpowiedziano na pytanie o zaranie tego procesu, zaczęto ewoluować w nazewnictwie tego, co stało się w 1989 r. i nazywać ów proces „początkiem demokratycznych przemian w Polsce”. Uważam, że brak jednolitego kanonu, moralnie nas – jako społeczeństwo, zwyczajnie „rozkłada”. W związku z tym, nie ma wzorców, które można by przedstawić młodzieży, są tylko słowa o „różnych patriotyzmach” i dywagacje na temat różnego spojrzenia na historię Jak można mówić, że są różne rodzaje patriotyzmów? Są pewne rudymenta, które powodują, że od miejsca „A” to już nie jest patriotyzm, tylko zdrada. A u nas dalej toczy się dyskusja, jaką postacią był np. Władysław Gomułka, że miał pełne poparcie społeczeństwa w 1956 r., że prawie był bohaterem Polski. Przez krótki moment – ulegania złudzeniu – być może tak, ale czy to oznaczało – tak jak twierdzą niektórzy – pełną legitymizację jego rządów? Kim on był w istocie? Przecież, przede wszystkim, osobą współodpowiedzialną, na równi z Bolesławem Bierutem za terror w latach 1945 – 1948. To, że po 1956 r. nie mordował już ludzi setkami wynikało tylko z tego, że nie musiał już tego robić. Pozostało mu „w spadku” po Bierucie społeczeństwo z przetrąconym kręgosłupem. Z wygubionymi elitami. I to pokutuje do dzisiaj. Prowadzimy, na szczeblu powiatowym, badania pierwszych 10 lat rządów komunistycznych. Jedna z ostatnich publikacji warszawskiego oddziału IPN z tego cyklu była poświęcona powiatowi ostrołęckiemu. Tam, w charakterystyce kontrwywiadowczej MSW, jakiś funkcjonariusz sporządzał dokumentację różnych grup, które mogły stanowić potencjalne zagrożenie dla tzw. władzy ludowej, pisał on o tym, że przed wojną teren tego powiatu był w całości opanowany przez Stronnictwo Narodowe, właściwie ani SL, PPS, ani komunistów w ogóle tam nie było. Później dodana została tylko adnotacja, że w zasadzie grupa ta nie stanowi już zagrożenia, bowiem w większości już nie żyje. Co to pokazuje? Że tych ludzi najpierw wygubili Niemcy, a później zadanie dokończyli komuniści. Poczucia strachu przed fizyczną eliminacją nie da się porównać z niczym. Żadna z grup lewicowych, która ma później dorobek w tworzeniu opozycji demokratycznej, nie spotkała się z takim stopniem bezpośredniego zagrożenia życia, jak grupy związane z powojennym podziemiem i powojenną działalnością konspiracyjną partii politycznych, w tym i PPS -WRN. Każda z grup, która występowała przeciw reżimowi komunistycznemu, ma dorobek na drodze do odzyskania przez Polskę niepodległości. Tylko nie może być tak, że jedna zawłaszcza sobie prawo do wszystkiego, bo na tej drodze palma pierwszeństwa należy się właśnie powojennemu podziemiu. Oni pierwsi przeciwstawili się reżimowi komunistycznemu. A przy końcu tej drogi – nie mniej zaszczytne miejsce należy się Solidarności. Kiedy spojrzymy na polską drogę do niepodległości, okazuje się, że podziemie niepodległościowe było najliczniejszą formą oporu wobec władzy komunistycznej właśnie aż do Solidarności. I tak jak Solidarność, było przykładem przysłowiowego pospolitego ruszenia społeczeństwa polskiego. Podobnie było z powojennym podziemiem – np. ze Zrzeszeniem Wolność i Niezawisłość, gdzie występowali obok siebie przedstawiciele różnych partii politycznych, od socjalistów, po endecję. Było tam miejsce dla wszystkich. Była to poza tym prawdziwa chłopska wandea, a nie tak, jak to było przedstawiane przez kilkadziesiąt lat, jako próba ratowania burżuazyjno-kapitalistycznej Polski przez przedstawicieli „wymierających klas”.
Od ponad roku „Rzeczpospolita utracona” podróżuje. Przez tydzień gościła w POSK-u. Jak jest odbierana?
– W zasadzie percepcja tej wystawy jest prawie jednoznacznie pozytywna. Starsi ludzie oburzają się co prawda na niektóre zestawienia postaci, ilustrujące relatywizm pewnych pojęć – jak np. przy „uczciwości” – Urbana czy przy „honorze” – Różańskiego. Sama ich obecność jest dla nich trudna do przyjęcia, ale uważam niestety, że w pełni usprawiedliwiona, bo pokazuje, że ów relatywizm dotyczy również obecnej sfery publicznej w Polsce. Nie może być tak, że po kilkudziesięciu latach osoba, która zapisała się jednoznacznie negatywnie w historii całego pokolenia raptem odzyskuje możliwość bycia równoprawnym komentatorem życia publicznego. To powinno być naturalnie piętnowane w przestrzeni publicznej. Tymczasem, jeden z czołowych, opiniotwórczych tygodników w Polsce zaprasza na swoje łamy Jerzego Urbana, który dokonuje tam ocen. Taki fakt, sam w sobie, powinien być dla pisma „zabójczy”, a zwyczajnie nie jest. Gen. Wojciecha Jaruzelskiego prosi się o komentarze, opinie, o oceny różnych postaw. Jeśli ci ludzie nie mają poczucia wstydu za to, co robili, to my miejmy poczucie godności i honoru, żeby im takich możliwości nie stwarzać. To jest, dla nas, zwyczajnie hańbiące. Jeśli bohaterem jest Witold Pilecki, to nie może nim być jednocześnie Wojciech Jaruzelski – bo służyli przecież innym sprawom. W przeciwnym razie, ofiara Pileckiego jest niczym, zostaje wyrzucona na śmietnik.