Z Przemysławem Głowackim z Muzeum Narodowego w Warszawie o „Damie z łasiczką” i jej podróżach, wystawie Leonarda da Vinci w National Gallery i „Bitwie pod Grunwaldem” rozmawia Justyna Daniluk.
Tuż przed otwarciem wystawy Leonarda w Londynie w Polsce rozgorzała wielka dyskusja na temat przewożenia bezcennych dzieł sztuki. Jaka jest Pańska opinia?
Uważam, że dzieła sztuki powinny podróżować, ale trzeba być z tym bardzo ostrożnym. Są powody dla których warto jest narażać dzieło na ewentualne niebezpieczeństwo. Z drugiej strony musimy mieć świadomość, że są to dzieła unikalne i należy zrobić wszystko, żeby je jak najlepiej zabezpieczyć. W przypadku „Damy z łasiczką”, jej podróż do Londynu jest w pełni uzasadniona. Obraz z kolekcji krakowskiej jest jednym najważniejszych dzieł na wystawie – na której, w zasadzie, są „same najważniejsze dzieła”. Inaczej można by było spojrzeć na jej wcześniejsze podróże do Budapesztu, Madrytu, czy Berlina.
Przede wszystkim należy pamiętać, że Kraków został na tak długo pozbawiony swego najcenniejszego dzieła. To trochę tak, jakby wywieźć „Monę Lizę” z Luwru, który ma przecież dużo więcej słynnych dzieł niż Kraków, a jednak to „Mona Liza” jest tym magnesem przyciągającym turystów. Myślę, że bardzo źle się stało, że „Dama z łasiczką” była tak długo pokazywana w Warszawie, bo to jednak trochę obniża jej prestiż – to jest obraz związany z Krakowem.
Jednak pojawienie się jej w Londynie ma jak najbardziej sens – na wielu poziomach – merytorycznym, i popularyzatorskim, i budującym prestiż tego obrazu. W przypadku innych podróży można byłoby mieć trochę wątpliwości. I dobrze, że w przyszłości – miejmy nadzieję, jak najdłużej –obraz pozostanie w Krakowie.
Co sprawia, że wystawa Leonarda w Londynie jest prestiżowa, tak ważna?
Jest to wystawa, której – wydawałoby się – nie da się zrealizować. Przede wszystkim, dzieł Leonarda da Vinci jest bardzo mało. Podawane liczby tych dzieł, 15 – 16, to są sprawy dość trudne do ustalenia, bo w przypadku paru dzieł są różne wątpliwości. Niewątpliwie tych dzieł nie ma więcej niż dwadzieścia, z czego prawie połowa pojawiła się w Londynie na obecnej wystawie… Sprowadzenie tych dzieł z najbardziej prestiżowych kolekcji na świecie, to jest operacja niewyobrażalna. Problem jest przede wszystkim z uzyskaniem zgody, żeby te dzieła przyjechały, bo tej klasy dzieła zasadniczo nie podróżują.
Tak jak Mona Liza.
Tak jak Mona Liza, zgadza się. Jest to zatem wielki sukces organizatorów. Wielkim osiągnięciem jest również konserwacja „Madonny wśród skał”, bo to właściwie był początek pomysłu na tę wystawę, na której jest możliwość zobaczenia obu wersji tego obrazu. Jeden właśnie zakonserwowany przez National Gallery w Londynie, i drugi (pierwsza wersja obrazu), pochodzący z Luwru. To jest następna wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju okazja, żeby po raz pierwszy te dzieła razem oglądać.
Tych elementów „jedynych”, „wyjątkowych” i „po raz pierwszy” w przypadku tej wystawy jest dużo. Więcej, taką atrakcją, jest niewątpliwie możliwość zobaczenia PO RAZ PIERWSZY nowego obrazu „Salvador Mundi”, który został niedawno odkryty i uznany przez specjalistów za oryginalne dzieło Leonarda.
Wystawa jest zatem przedsięwzięciem, z bardzo wielu powodów, ciekawym, i jak wspomniałem – właściwie niemożliwym do zrealizowania. A jednak się udało. Kolejka do jej obejrzenia jest i będzie codziennie. Taka jest magnetyczna siła dzieł Leonarda. Do tej pory była możliwość pokazania go jako wynalazcy, jako geniusza myśli, jako rysownika. Teraz właściwie po raz pierwszy, w kontekście tej wystawy, możemy mówić o Leonardzie-artyście, włączając w to dzieła malarskie, uzupełnione przez rysunki. Tutaj dochodzi element związany z Londynem, gdzie najwięcej pokazywanych rysunków pochodzi ze zbiorów królewskich. Gdy dodać do tego rysunki sprowadzone z najlepszych kolekcji na świecie, to otrzymujemy bardzo ciekawą, klarowną opowieść o Leonardzie da Vinci, który jest malarzem na dworze książąt Mediolanu. A więc z jednej strony widzimy go w kontekście dość typowym dla dworskiego artysty, a drugiej wystawa pokazuje go jako geniusza i z jego dość specjalną pozycją, jaką zyskał w swoim czasie – za sprawą różnych osiągnięć, w tym dzieł malarskich.
Wspomniał Pan o tym, że dobrze jest wysyłać dzieła na wystawy. Jak się Pan odnosi do podróżowania „Bitwy pod Grunwaldem”? Łatwiej jest zaplanować podróż „Damy łasiczką”, niż ogromnego obrazu Matejki?
Uważam, że dzieła powinny podróżować, z zastrzeżeniem, żeby zbyt pochopnie nie podejmować decyzji o przenoszeniu. W przypadku takiej wystawy jak ta w Londynie, mamy do czynienia ze stworzeniem wspaniałej narracji, która być może nie pokazuje Leonarda w jakiś bardzo nowy sposób, ale po raz pierwszy to ilustruje oryginalnymi dziełami. A więc tutaj obecność „Damy z łasiczką” jest w pełni uzasadniona. W przypadku „Bitwy pod Grunwaldem” i planów dotyczących jej wysłania na wystawę w Berlinie, która w tej chwili trwa, najważniejsze były kwestie techniczne. Właściwie w obydwu przypadkach te kwestie są bardzo ważne. W przypadku „Damy z łasiczką” to jest o tyle łatwiejsze, że samo dzieło jest mniejsze, ale o tyle trudne, że jest to obraz malowany na drewnie, które jest bardzo wrażliwym podłożem, a więc też wymaga dużej ostrożności. W przypadku „Bitwy pod Grunwaldem” jest to obraz malowany na płótnie, ale ogromnych rozmiarów… Przede wszystkim jednak jest to obraz, który właściwie cudem przeżył II wojnę światową. I tak byłoby trudno go gdzieś wysyłać, jak kilka lat temu przy podróży tego obrazu na wystawę do Wilna. Wysłanie byłoby trudne operacyjnie, ale nie niemożliwe. Jednak, jego aktualny stan konserwatorski absolutnie na to nie pozwala. W tej chwili trwa jego konserwacja, jest to proces bardzo żmudny, ale taki, który będzie miał swoje efekty na najbliższe dziesięciolecia. Być może po tej konserwacji obraz mógłby gdzieś pojechać, ale czy rzeczywiście jest taka potrzeba?
W momencie, gdy była organizowana wystawa w Berlinie obraz był w takim stanie, że nie było mowy o jego przewożeniu. I dobrze się stało, że w związku z rocznicą bitwy pod Grunwaldem udało się program konserwacji obrazu wprowadzić w życie, bo naprawdę było to konieczne.
Czy to będzie pierwsza tak dogłębna konserwacja „Bitwy pod Grunwaldem?”
Po II wojnie światowej ten obraz trzeba było po prostu ratować. Obraz był ukryty przed Niemcami pod ziemią, dużo dłużej niż przewidywali ci, co go chowali. I tak naprawdę został wyciągnięty w fatalnym stanie. Prawie nic nie było na nim widać. Tutaj ogromna zasługa zespołu prof. Marconiego, który ten obraz po wojnie zakonserwował i właściwie to ta konserwacja pozwoliła mu przeżyć do naszych czasów. Ale też zmieniają się technologie, zmieniają się sposoby konserwacji…
Muzeum Narodowe w Warszawie wzbogaciło się ostatnio o kilka odzyskanych dzieł…
Trudno powiedzieć żeby Muzeum „wzbogaciło się”, bo jak powiedziałaś, to są obraz odzyskane. Dobrze by było, żebyśmy częściej mieli do czynienia z takimi sytuacjami. Musimy pamiętać, że Polska poniosła bardzo duże straty w czasie wojny. Zdarza się jednak cały czas, że te dzieła są odnajdywane. Ich zwrot wcale nie jest tak oczywisty, wymaga to wielu zabiegów na bardzo różnym poziomie i należy się cieszyć, że w przypadku zarówno obrazu Gierymskiego, jak i obrazów Fałata udało się doprowadzić do tego, że wróciły one na swoje miejsce – po prostu.
Czy będą eksponowane?
Muzeum w tej chwili przechodzi re-aranżację, która łączy się ze 150-leciem powstania Muzeum Narodowego i świętowaniem tej rocznicy. Muzeum będzie zamknięte do maja przyszłego roku. Nie mam stuprocentowej pewności, ale myślę, że będzie możliwość zobaczenia i tych odzyskanych obrazów.
Pracujesz w Dziale Edukacji Muzeum Narodowego w Warszawie. Dlaczego tak ważne jest działalność edukacyjna Muzeum, „tłumaczenie” sztuki na codzienny język?
Wydaje się, że misja edukacyjna leży u podstaw działania muzeów od początku, od czasów Oświecenia, kiedy powstawały pierwsze muzea. Już wtedy muzea były jednak dostępne dla nielicznych, dla elity intelektualnej. Obecnie są to poważne instytucje zajmujące się działalnością naukową, badaniami, a nie tylko gromadzeniem i udostępnianiem zabytków. Z drugiej strony dzisiejsza pop kultura zmusza muzea do szybkich przekształceń, do działalności, która by była atrakcyjna i konkurencyjna dla masowego widza. Gdzieś pomiędzy tymi zjawiskami jest edukacja muzealna – ciekawa i atrakcyjna, ale nie tracąca swojego waloru poznawczego. Taka wystawa jak teraz w Londynie doskonale łączy te dwa aspekty. Słynne nazwisko przyciąga masową publiczność, która ma szansę na poznanie najnowszych badań, a nie teorii rodem z „Kodu Leonarda da Vinci”. Jednak jak już powiedzieliśmy – to sytuacja wyjątkowa. Jak głosi slogan reklamujący wystawę – „once in a life time”.