Wszyscy jesteśmy na tym samym szlaku wątpliwości, wszystko jedno czy się ma lat 25 czy 70. Ciągle to jest niewiadoma, ciągle niewiadomo, co się stanie, jak się stanie, co cię czeka. Ja do tego jestem człowiekiem, który nigdy nie miał żadnych planów, ani marzeń, tylko tak się pozwalam nieść fali. Coś mi zaproponują, a jak nie zaproponują to sobie sam napiszę… Jak nie napiszę, to sobie zaśpiewam… Z aktorem Janem Nowickim rozmawiała Justyna Daniluk.
Udało się panu stworzyć aktorską legendę…
A ja wiem, czy legendę… W Polsce tak naprawdę nie ma żadnych legend, nie ma żadnych karier. To są za małe pieniądze, to nie jest Hollywood.
Czy bywał pan w takich szemranych lokalach jak w pańskim ostatnim filmie „Sztos 2”?
Naturalnie. Wszystko się grało w moim długim życiu. Grało się w ruletę i w pokera – i ostro, i potem mniej. W Krakowie „Feniks” czy „Kaprys” to były dancingi na które się chodziło, nawiasem mówiąc, rozkoszne miejsca, bo jak gdyby każdy miał tam prawo wstępu. Każdy miał na to pieniądze. To były dość demokratyczne miejsca, tam i doktor, i nauczyciel się bawił, i cinkciarz, i prywaciarz. To było dość powszechne. Rozwarstwienie, które nastąpiło potem było dość bolesne, ale wcześniej myśmy się wszyscy bawili. Byliśmy młodzi, więc kochaliśmy się na potęgę, bo nie było żadnego AIDS-a, ani wiecznego potępienia… To był fantastyczny okres. P… komunę! Kto by się nią przejmował?
W filmie „Wielki Szu” wykreował pan wspaniałą postać mistrza szulerstwa. Czy potrafi Pan tak grać w karty, jak on?
W dużej mierze jest to zasługa Sylwestra Chęcińskiego (reżysera filmu „Wielki Szu”, przyp. red.). On nie tylko na podstawie „Wielkiego Szu”, ale i „Sami swoi” czy „Nie ma mocnych” udowodnił, że jest reżyserem, który umie robić filmy ponadczasowe. Myślę, że to się bierze z tego, że u niego nie ma kłamstwa psychologicznego. Szu jakkolwiek nie byłby wymyślony, to jednak jest osadzony w realiach Polskich – tam nie ma żadnego pistoletu, tam nie ma strzelania, to jest Polska, a rzeczywistość i prawda się starzeją znacznie wolniej niż forma. Film jest ciągle jest aktualny, nie tylko dlatego że jest stale powtarzany w polskiej telewizji, ale dlatego, że jest prawdziwy – tacy byli ludzie w tamtym okresie. Trochę ubolewam, że nie ma jeszcze drugiej części „Wielkiego Szu”, mimo, że jest napisany już scenariusz, ale Sylwek, który jest perfekcjonistą, ciągle się dop… do scenariusza. A moim zdaniem już w tej chwili jest piękna wersja drugiej części „Szu”. Powinniśmy to nakręcić, scenariusz jest dobrze napisany, poza tym żyją aktorzy – pani Szapołowska żyje… do pewnego stopnia, żyje Andrzej Pieczyński (uczeń wielkiego Szu). Ja też żyję… i też do pewnego stopnia.
Film się kończy śmiercią głównego bohatera, więc pana powrót byłby dość trudny…
To nie ma znaczenia. Film jest bajką. Może się zacząć od tego, że Szu ograł w karty świętego Piotra i pojawił się na ziemi z powrotem. Poza tym można go reaktywować, nie dając odpowiedzi dlaczego – jest i tyle. Kino to jest przecież bełkot. Kino to nie jest żadna mądra sztuka, to jest sztuka jarmarczna, prymitywna, znacznie niżej stawiam ją niż teatr, czy literaturę. To jest produkcja, to jest przemysł, to jest biznes…
Czyli woli pan bardziej teatr…
W moim przypadku nic nie jest bardziej, ani nic mniej. Nie zapominaj, że jestem człowiekiem bardzo dorosłym, a do nielicznych plusów wynikających z dojrzałości, ze starości należy to, że tak naprawdę wszystko ma się w d…, wszystko wiadomo, do niczego nie zmierza. Nie zmieni się nic i „nie stanie się nic aż do końca”. To jest zupełnie jasne. Lepiej poczytać Dostojewskiego niż zastanawiać się nad tym co ktoś nakręcił.
Jaka jest postać grana przez pana w „Sztosie 2”?
Doskonałe było prowadzenie mojej postaci w tym filmie. Jest to mniejsza rola, w wymiarze dni zdjęciowych, w porównaniu do pierwszej części filmu. Umknęło też mojej postaci to, co zwykle cieszy się niezmiernym powodzeniem, a mianowicie kontakty męsko-damskie. Nawet jeżeli one są na zasadzie humorystycznej, to dobrze jak są. A jak nie, to jest jednak gorzej. Chciałem bardzo, żeby w filmie zagrał pierścień, który ma bardzo piękny rodowód. To jest pierścień z napisem „Fidelis manus” czyli „czystym rękom”, z monogramem Canaletta: „Stanisłavus Augustus Rex Polonia”, darowany zasłużonym Polakom – tym, którzy mają wierne i czyste ręce. A ponieważ gram gangstera, więc uznałem, że on ma czyste ręce… Jest w tym pewna przewrotność, a poza tym mam pamiątkę z tego filmu, za którą zresztą sam elegancko zapłaciłem.
Zdaje sobie pan sprawę, że dialogi z filmu pojawiają się na płytach hip-hopowych w Polsce?
Zaję sobie sprawę, ale nie do końca wiem, czy miałoby to być powodem mojej satysfakcji.
To oznacza, że film stał się legendą.
To wiem. Film stał się kultowy, ja widzę to po tym, co mówią taksówkarze. Oni pamiętają ten film i niektóre zwroty cytują, ale wolałbym, żeby cytowali jednak Macbetha.
Czy była wielka presja przed filmem, żeby dorównać pierwszej części?
To jest pytanie do reżysera i do producenta. Producentom marzy się wielka frekwencja, natomiast aktor, taki jak ja, jest uwolniony od tego rodzaju napięć. Nakręciłem ponad 200 filmów i z całą stanowczością stwierdzam, że żaden z tych filmów nie zmienił świata w ogóle. Takie rzeczy mnie nie biorą. Dobrze jest zagrać coś, co ma znaczenie, ale takich filmów to się udaje nakręcić przez całe życie może cztery, pięć. Tyle samo ról w teatrze udaje się zagrać, tych znakomitych. Taką rolą może być „Niepochowany” Marty Meszaros, gdzie zagrałem Imre Nagya [premiera rządu węgierskiego podczas rewolucji w 1956, przyp.red.]. To jest rola, która ma znaczenie i wiem, że będzie miała znaczenie za lat 50. A tak w ogóle gra się w filmie, żeby spotkać się z przyjaciółmi, zarobić kilka groszy i porozmawiać z ładnymi dziennikarkami.
Czyli są zabawy na planach, czy tak było też na „Sztosie”?
Tak. Aktorzy to są jajcarze, ci ze „Sztosu” szczególnie. To są chłopcy bardzo dowcipni, zarówno Czarek (Cezary Pazura) jak i Borys Szyc, wielce pulsujący materiał. To są ludzie bardzo dowcipni, aż powiedziałby za dowcipni…
Czy jest jakaś rola, której pan żałuje?
Że zagrałem? Ależ skąd! Chyba żartujesz. Aktor najbardziej się uczy na swoich porażkach. A poza tym ja przecież większości swoich filmów nie oglądałem, nawet nie wiem czego mam się wstydzić…