„Shantaram”
Gregory David Roberts
„Shantaram”, czyli „boży pokój”. Tytuł książki, a zarazem imię, jakie nadali bohaterowi jego hinduscy przyjaciele, streszcza w sobie poszukiwanie równowagi wewnętrznej i prawdy o sobie, które stają się zarzewiem książki.
Nazwany czytelniczym Świętym Graalem „Shantaram” to krytyka kultury Zachodu, społeczeństwa opętanego konsumpcjonizmem, gdzie to nie my posiadamy rzeczy, ale rzeczy posiadają nas.
Roberts przedstawia alternatywną rzeczywistość, gdzie nawet zapach powietrza jest inny, gdzie słodka, gorąca woń nadziei miesza się z zapachem trudu życia wśród tysięcy innych osób stłoczonych na nieprawdopodobnie niewielkiej przestrzeni slumsów. Mieszkańcy Bombaju, mimo nieposiadania niczego, a może dzięki temu, mają to, czego brakuje nam, Europejczykom: prawdziwą wolność. Uczucie zazdrości sąsiaduje tu jednak ze wstydem, poczuciem winy wobec milionów ludzi, dla których codzienne dla nas czynności jak wizyta u lekarza czy skorzystanie z toalety są symbolem bogactwa.
Uderza wachlarz kontrastów. Trudno uwierzyć, że nowoczesne, klimatyzowane lotnisko znajduje się zaledwie kilka kilometrów od akrów slumsów skleconych ze szmat, skrawków plastików i trzcinowych mat. Wozy zaprzęgnięte w woły stają na światłach obok nowoczesnych sportowych samochodów. Urzeka altruizm i zaufanie do drugiego człowieka, przeraża chaos, korupcja, bieda, samosądy. Relacje międzyludzkie są prawdziwsze, curry ostrzejsze, kolory jaskrawsze, muzyka głośniejsza.
Do końca nie wiadomo, gdzie przebiega linia między autorem a wykreowaną przez niego postacią literacką, która – jak Roberts – zaczyna narrację od ucieczki z australijskiego więzienia, do jakiego trafia za napady z bronią w ręku. Bombaj, w którym mówi się kilkunastoma językami, a obok siebie żyją wyznawcy hinduizmu, chrześcijanie, muzułmanie, buddyści i sikhowie, staje się domem wszystkich tych, którzy poszukują utraconej tożsamości; bezpaństwowców, porzuconych przez ojczyznę, wyrzekających się jej.
Przedstawiona w książce wizja Wschodu jest bez wątpienia wyidealizowana, lecz zdaje się to być uwarunkowane tęsknotą za życiem w zgodzie z naturą. „Shantaram” zawstydza nas, nieskończenie głodnych wszystkiego, stawiając za przykład żyjących w nędzy ludzi, którzy bez poczucia żalu i niesprawiedliwości z godnością przechadzają się po swoich klepiskach, za drzwi mając cienki kawałek dykty, zwisający na zawiasach ze sznurka.
Monika Mańka