Tylko jedna powieść wystarczyła, by zapewnić Salinger’owi miano pisarza kultowego. Nie byłoby jednak „Buszującego w zbożu” gdyby nie pewna nastolatka, która najpierw podbiła serce młodego literata, później zaś została żoną Charliego Chaplina. Kim była Oona O’Neill?
Nowy Jork, lata 40-ste dwudziestego wieku. W Europie toczy się 9II wojna światowa, młodzi mieszkańcy Manhattanu zdają się tym jednak nie przejmować – wieczory spędzają w snobistycznym klubie Stork, flirtując i pijąc drinki. To właśnie tam naczelny amerykański buntownik, J.D. Salinger, poznaje Oonę i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Życie piętnastoletniej celebrytki, rozchwytywanej przez mężczyzn i śledzonej przez dziennikarzy, naznaczone jest jednak bolesnym piętnem. Córka wybitnego dramaturga, Eugene’a O’Neilla, noblisty z 1936 roku, nie potrafi poradzić sobie z odejściem słynnego ojca. Porzucenie to kształtuje dziewczynę, wpływając na jej sposób bycia i relacje z innymi ludźmi. „Nigdy nikogo nie będzie kochać” – podsumowuje Salinger. Romans kończy się, gdy pisarz zostaje wcielony do amerykańskiego wojska, by walczyć z Hitlerem, Oona zaś wyrusza na podbój Hollywood, gdzie poznaje starszego od siebie o 36 lat Charliego Chaplina. Mimo że para spotka się ponownie kilka lat później, łącząca ich niegdyś relacja bezpowrotnie się rozpada.
Najciekawszy w narracji snutej przez Beigbedera jest fakt, że historia ta nigdy nie wydarzyła się naprawdę. Francuski pisarz nazywa swoją książkę – odwołując się terminu wymyślonego przez felietonistkę Dianę Vreeland – „fakcją”. Wszystkie postaci, miejsca akcji i zdarzenia są autentyczne, lecz cała historia jest płodem jego wyobraźni. Autor nigdy nie miał kontaktu z Salingerem czy Ooną; rekonstruuje tę znajomość bez dostępu do dokumentów i listów, czyni to jednak w sposób nad wyraz przekonujący. Powieść ta to nie tylko hołd złożony literackiemu idolowi, ale także możliwość introspektywnych wędrówek samego Beigbedera. Ze znaną sobie bezczelnością i nonszalancją francuski dandys ekshibicjonistycznie ujawnia: „Moja dziewczyna urodziła się w tym samym roku, w którym brałem pierwszy ślub. Stałem się prawdziwym gerontofobem. Wymyśliłem nowy rodzaj apartheidu: czułem się dobrze jedynie z ludźmi, którzy mogliby być moimi dziećmi. Przyznaję, że niechęć do kontaktów z rówieśnikami była niezgodą na starzenie się”. Lęk przed upływającym czasem był zapewne jednym z czynników, które przyczyniły się do zainteresowania Salingerem; wszak w swoich utworach oddawał on zawsze głos zbuntowanym nastolatkom, którzy symbolizowali straconą niewinność. Nieważne jednak z jakiego powodu powstała ta książka – Beigbeder chociaż zmyśla, czyni to w sposób mistrzowski.