W dobie misternego kreowania swojego wizerunku i prezentowania go w mediach społecznościowych w wyretuszowanej formie, proza Knausgårda jest tym, czego potrzebujemy i na co wszyscy czekaliśmy: rejestrem mocnej, brutalnej rzeczywistości.
Anegdota głosi, że po opublikowaniu kolejnych części sagi „Moja walka”, przyjaciele i członkowie rodziny zaczęli odwracać się od pisarza. Trudno się dziwić: opis porodu, kłótni małżeńskich czy złośliwe uwagi pod adresem sąsiadów są treścią trudną do przetrawienia. „Literatura nie musi w stu procentach odzwierciedlać rzeczywistości, żeby mówić prawdy. To dobre argumenty, ale nie pomagały. Sama myśl o fikcji, o wyimaginowanym postaciach w wyimaginowanej akcji, wywoływała mdłości. Reagowałem na nią fizycznie” – tłumaczy swoją ekshibicjonistyczną decyzję autor.
Druga część autobiograficznej powieści stanowi zarazem kontynuację jak i oderwanie od pierwszej: kontynuację, jako że opowiada o przeprowadzce norweskiego autora do Sztokholmu, oderwanie, bo możemy czytać ją bez znajomości pierwszego tomu. O ile „Moja walka” traktowała głównie o alkoholizmie i trudnej relacji z ojcem, druga część jest świadectwem pisarza-ojca, pisarza-męża, który odsłania kulisy bycia głową rodziny. Na co dzień przemilczane i uważane za tabu kwestie tutaj opisywane są z bezwzględną otwartością – nie każdy rodzic umiałby się przyznać do odczuwanej nudy związanej z wychowywaniem dzieci i nieustannej walki o chwilę tylko dla siebie. Ciekawa jest zwłaszcza perspektywa mężczyzny w, jak sam Knausgård przyznaje, całkowicie sfeminizowanym środowisku.
Pisarz krytykuje szwedzki model wychowywania dzieci, gdzie przygotowywany tort urodzinowy pozbawiony jest cukru, a wszystkie posiłki w przedszkolu wegetariańskie. Zestawia Norwegię i Szwecję, nie pałające do siebie sympatią, zaskakująco różne, zwłaszcza dla nas, Polaków, przywykłych do patrzenia na oba kraje poprzez pryzmat jednego dźwięcznego terminu: Skandynawia.
Nazywany Proustem naszych czasów Knausgård serwuje nam jednak rozmyślania ciekawsze niż autor „W poszukiwaniu straconego czasu”. „Moja walka 2” wolna jest od spektakularnych zwrotów akcji i traumatycznych wydarzeń; nie dzieje się nic, a jednak to „nic” jest najbardziej soczystą tkanką, która poraża i zachwyca, pobudza do celebrowania codzienności. Autor z rozbrajającą szczerością opowiada o swoich błędach i słabościach, nie brak także refleksji na temat literatury i filozofii. Retrospektywne wizje mieszają się tutaj z teraźniejszością, a przybierająca kształt strumienia świadomości proza przypomina meble z Ikei: jest prosta, tworzona bez zbędnego efekciarstwa, zimna w swojej precyzji i detaliczności.
Peany na cześć książek Knausgårda nie są przesadzone. Powolne tempo i drobiazgowe odwzorowywanie otaczającego świata przywodzi na myśl Murakamiego, lecz „Moja walka” jest znacznie prawdziwsza, bardziej namacalna, niż to, co przedstawia nam japoński twórca. Ekshibicjonizm norweskiego pisarza może zachwycać bądź odstręczać, nie wszyscy odnajdą się w świecie składającym się ze zmieniania pieluch i dywagacji nad kondycją ludzkiej natury. Warto jednak spróbować.