Żulczyk wciąga nas w brudny, zdehumanizowany, pełen aberracji świat, o którym istnieniu wolelibyśmy nie wiedzieć. Narkomani, prostytutki, gangsterzy – wszystko to pod płaszczem nocy skrywa dzisiejsza Warszawa. Nominowane kilka lat temu do Paszportu Polityki „Ślepnąc od świateł” teraz stało się materiałem na serial produkowany przez HBO.
Bohaterem powieści jest nie tylko diler narkotykowy, ale także miasto; metropolia, która nigdy nie śpi, ukazuje swoje najmroczniejsze oblicze, gnije od środka. Cała akcja książki toczy się po zmroku – to wówczas pracownicy korporacji, dyrektorzy firm i artyści porzucają swe dzienne oblicze i oddają się kokainowej zabawie, nakręcanej przez towar dilera-Jacka. „Kokainę walą wszyscy, których na to stać, i dosyć spory procent tych, których na to nie stać” – tłumaczy pochodzący z Olsztyna były student Akademii Sztuk Pięknych. Jacek wie, z kim się zadawać i gdzie się pojawić, by w niewidoczny sposób zarabiać nawet sto tysięcy złotych miesięcznie. W beznamiętny sposób opisuje relacje z kolejnymi spotykanymi osobami, patrzy na świat poprzez pryzmat zwiniętego dwustuzłotowego banknotu. Cała ta misternie utkana sieć znajomości i zależności zostaje zniszczona, gdy mężczyzna decyduje się przechować torbę z pieniędzmi i narkotyki nieznanego pochodzenia.
Nie da się w wiarygodny sposób ukazać środowiska narkomanów, nakazując im mówić językiem Tołstoja, ale równocześnie „Ślepnąc od świateł” trudno nazwać literaturą piękną. Epatowanie brutalnością i wulgaryzmami, emfatyczne porównania czy sztampowa postać głównego bohatera, który pod maską twardziela skrywa wrażliwe wnętrze i pragnienie miłości – to wszystko już było. Mocna i dosadna proza, tak, ale równocześnie niedająca do myślenia, raczej napawająca smutkiem nad kondycją współczesnego człowieka, bezrozumnego i egoistycznego, który utożsamia szczęście z czysto hedonistycznymi popędami. Język Żulczyka boli – rażą mnie próby gloryfikacji kolokwialnego, brudnego słowa, nie przemawia do mnie takie kalanie literatury. Zdegenerowany wycinek społeczeństwa można przedstawić w sposób bardziej wysublimowany niż za pomocą gąszczu przekleństw. Rację miał Grochowiak mówiąc, że brzydota jest bliżej krwiobiegu, jednak „Ślepnąc od świateł” nie jest turpistyczne; to jedynie smutna wizja brudnego miasta z pozbawionymi zasad mieszkańcami, którzy, mając wypaczoną definicję indywidualizmu, zmierzają ku samozagładzie.